środa, 29 grudnia 2010

Kiedy zamknę powieki usiądą na nich ptaki...






"Czegóż płaczesz? - staremu mówił czyżyk młody -

Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody".

"Tyś w niej zrodzon - rzekł stary - przeto ci wybaczę;

Jam był wolny, dziś w klatce - i dlatego płaczę".








"Ptaki na drutach usiadły
Siedzą aż zbladły
Upadły."







"And birds were singing to calm us down..."











spódnica - h&m
koturny - taily waily
koszula - sh
zegarek na szyji - Nell


Photos by Package

wtorek, 7 grudnia 2010

Zapadam w Zimowy Sen o Zimie ze Snów.







Antecedens, ładne słowo. Szkoda, że tak rzadko nadarza się okazja, by je pomielić w ustach.




Podczas gdy przedzierałam się przez pierzyny skrywające ból, by odkopać go i przenieść, zaskoczył mnie sen. Wysoko nad ziemią. W kołysce z koron wapiennych drzew. Pośród rozgałęzień ich gałęzi, dłoni w białych rękawiczkach. Zapadłam w błogi sen.

Śniłam o smokach ziejących lodem. O ich gębodziełach - lodowych rzeźbach z poutrącanymi sercami. O tym, że jestem seryjnym mordercą, choć byłam tylko zapałką z turbanem ognia na głowie. O tym, że wszystko przerodziło się w morze. O toposie potopu. Przez chwilę chyba nawet czułam na kibici dłoń wyższej Istoty. Wtedy, kiedy to podkładałam swoją płonącą czaszkę pod wilgotne pięty posągów z lodu. A świat stawał się lodowiskiem.

Nim zdążyły się pokryć lodem wszystkie kontynenty wylądowała na mnie wrona, wyjmując tym samym z gara snów. Zabrałam jej ogon by mieć czym przeganiać śnieg. Gdy zrobiłam z piór zmiotkę, poczuła się urażona i poniżona zarazem. Załkała. Łzy z atramentu spadły na końcówki sterówek. Dzięki tej ofierze napisałam w sercu śniegu by się rozsunął. By oddał mi gniazdo i jaja bólu brzozy. Śnieg jest głuchy, ale potrafi czytać we własnym sercu.

Usłuchał prośby. Oddał jemiołę. A ja pocałowałam pod nią zapłakaną wronę bez ogona.

Śnij spokojnie swój zimowy sen brzózko. Koszmary o zapachu jemioły już nie powrócą. A śnieg zabandażuje rany pooperacyjne.













czwartek, 4 listopada 2010

Złote Góry




Paraliżuje je lęk przed dostąpieniem niskości.
Jeżeli zdobywać to drapacze chmur.
Jeżeli spadać to z tych najwyższych szczytów.
Jeżeli patrzeć na świat, to tylko i wyłącznie z tego najwyższego z najwyższych.





Mówią o nich, że niedosiężne. Bo zbyt wysoko osadzone. Tak, że nawet wzrokiem ciężko sięgnąć, bo skurcz karku doskwiera. Żyją w przestworzach o, których większość może jedynie pomarzyć. Płoszy je proza życia. Wymykają sie jej jak mewy lądowi. Czy istnieje na świecie siła, która zdołałaby sprowadzić je z chmur na ziemię?





Po jaskrawo szmaragdowych wzgórzach brylują damy w wełnianych sukniach. Niezbyt one powabne, czy dystyngowane. Raczej przyziemne i pospolite. Życie swe trwonią na wiecznych ucztach przy stołach uginających się pod ciężarem traw, zbóż i drobnych krzewów, krzewinek. Każda marzy i płonie z porządania do swego pana. Żadna jednak szans najmniejszych nie ma. Gdyż pan ich, wdzieczny Pastuszek, młokos lecz rozsądny, wzdycha do sylwetek nieuchwytnych.





Damy w owczej wełnie na darmo wdzięczą sie i prężą przed obiektywem jego wzroku. On zawsze brodzi po wyższych poziomach. Jego codzienne towarzyszki rzadko kiedy znjadują się w kadrze.
- Kogo tam tak wypatrujesz wielmożny?
- Ukochanej. Czyżbyś nie wyczytała tego w moich maślanych oczach?
- Natralnie, że tak. Nie chciałabym być zuchwała, ale jak można pałać do kogoś tak plomiennym uczuciem nie zamieniwszy z nim nawet słowa?
- To nieosiągalny skarb, tajemniczy i nieodkryty. Nie można porządać czegoś bardziej.
- To głupie myśleć, że najatrakcyjniesze to co jeszcze nieznane. Można się głęboko rozczarować. Ja to słyszałam, że tamte anioły parzystokopytne to puste, powierzchowne i...
- Wracaj na pastwisko! Taką czczą gadką poprzerywaną ciagłym "beee" i "beee" nic tu nie zdziałasz moja droga przyjaciółko. Kocham was wszystkie miłością dobrego pasterza. I to nie ulegnie zmianie, chyba, że porządnie zaleziesz mi za skórę. Wracaj się paść, bo zmarniałaś ostatnio. Moje zmartwienia zostaw mnie. Ty martw się tylko o to, żeby się nie zaniedbać.
Po tych dosadnich słowach owieczka ze spuszczona głową powróciła na bal. Pastuszek natomiast uciekł myślami na szczyty szczytów swoich marzeń.






Pastuszek od wielu dni i tygodni nie przełknął ni kęsa oscypka, ni kropli bawarki. Baca, jego opiekun oddany zaczął się o niego poważnie martwić. Zdecydował się więc podjąć poważną rozmowę.
- No to do dzieła. Taraz jak już coraz mniej w tobie z gołowąsa możemy sobie pogawożyć jak mężczyzna z mężczyzną! - zainicjował rozmowę z impetem.
- To nie będzie konieczne poczciwy baco. Sam radzę sobie doskonale ze swoimi znojami.
- Tak, tak, właśnie zauważyłem. Nie to, żeby mi jakoś specjalnie przeszkadzało, że mam ostatnio jedną gębe mniej do wykarmienia, ale coś tu nie gra. Jesteś nieobecny mój drogi. Nawet panie owce mi się skarżyły. Zero atencji dla teraźniejszości z twojej strony. Zero.
- Przechodzę chwile słabosci. Wielkie mi halo. Przejdzie lada dzień. Nie ma co się przejmować.
- Powiem Ci synu, że gdy ja przechodziłem chwile słabości z powodu kobity, mienęło dopiero wtedy gdy znalazłem se nową partię. Tobie radzę się dobrze rozejrzeć. Z tego co ja widzę to cała kolejka owiec się do ciebie ustawiła, odkąd skończyłeś lat 18. Kuj więc żelazo póki gorące, jak to mówią.
- Nic nie rozumiesz. Ja ją już znalazłem. Problem w tym, że nie wiem jak się do niej zbliżyć.
- No to było tak odrazu. Ja to spec w tych sprawach damsko-męskich. Z początku delikatne zaloty, żeby szoku duszyczka nie doznała, tu kwiotek, tam wierszyk, od banału do zwycięzkiego hejnału. A jak już przyjdzie co do czego, to bedziesz wiedział co robić kolego, to się wysysa z mlekiem matki. Dasz se radę.
- Z tym, że ja to do tej z wyższych sfer i ja nie wiem jak sie do niej zbliżyc w dosłownym tego słowa znaczeniu. One są takie płoche... - mówiąc to skierował wzrok na połonine u wierzchołka góry. Baca w mig pojął w czym cały szkopół.







- Ochh mój biedny szczawiku. Tego się właśnie obawiałem.
- Co ja mam począć? Jestem conajmniej bezradny.
- Wpadłeś po czoło, zgadza się?
- Zdaje się, że tak. Mimo, że jej sylwetka tak niewyraźna i rozmyta gdzieś w oddali, to dla mnie jest zupełnie na odwrót. Wszystko po za nią stało sie rozcieńczone mgłą. Teraz to ona znajduje się na pierwszym planie.
- Przeklęta uwodzicielka. Jedyne wyjście to, zarzucić jej lasso na szyje i przywlec ją tu siłą. Inaczej z nimi się nie da. Boją się prostoty, tak jak boją się niższych poziomów. A ja to bym powiedział że boją sie głębin życia. Wolą wiecznie żyć na wierzchu. Być albo po za, albo nad. Nie ma co sobie głowy zawracać. Niby piękne, ale strasznie powierzchowne jak na mój gust.
- Mylisz się. Boją się bo nieznają. Pokażę im, że to co im straszne, to tylko pozornie, i że nie wiedzą co dobre. I że czasem warto zniżyć się do naszego poziomu.
- Haha, no tym ją z pewnościa przekonasz. Dam ci jedną radę. Jeśli będziesz chciał je zwabić musisz zaoferować jej dużo za dużo. Coś na zasadzie picu na wodę. Są naiwne i łase na wpaniałości zarazem.
- Skąd ty możesz tyle o nich wiedzieć wiedzieć.
- Powiedzmy, że jedna miała ze mną do czynienia. - zakończył wszystko podsumował znaczącym uśmiechem doświadczonego mędrca.





Pastuch udał sie więc tam gdzie linia ziemii łączy się z linią nieba. Górę tą zwano Migdałową. Bowiem skały na jej szczycie przypominały pociosne, gigantyczne migdały, a legenda głosiła, że w powietrzu wiecznie unosi się zapach olejków migdałowych. Pastuch by zrobić wrażenie zamożnego wędrowca z odległych krain przyodział pozłacaną kapę, która okrywała fotel bujany w bacówce oraz wyperfumował się wyciągiem z kwiatów. W drodze długo rozmyślał nad tym co mógłby zaoferować swojej najdroższej. Kolia z rosy za delikatna. Śpiew ptaków zamkniety w muszli za ckliwy. Szata z kwałka nieba za przeźroczysta. Żaden pomysł nie pasował do Kozicy Górskiej jak ulał. Wszystkie były zbyt proste do ogarnięcia. Nagle rozmyślania przerwała mu woń przedzierająca się przez jego nozdrza. "Migdałowy zapach. A więc zaiste jest rzeczywisty. Jeszcze szmat drgi przede mną a czuć go już tak wyraźnie. Słodka wonio będziesz moim przewodnikiem." Ruszył tropem za swym powonieniem. Nieco zboczył z głównego szlaku, ale coś podpowiadało mu, że nowa droga jest właściwą.





Przed jego oczami zaczęło rysować się góralskie miasteczko wzniesione z błękitnego, nieznanego kruszcu. Przypominał nieco marmur, ale zapach odwodził od tej teorii. Migdałowośc wiatru była tak intensywna, że ciężko było zarówno oddychać jak i pomylić się w ocenie. Nagle zapach rozproszył dynamiczny dźwięk. Coś na wzór rozprówania powietrza. Pastuszek natychmiast obrócił głowę o 180 stopni.
Ukazała mu się na jawie postać wyjęta wprost z jego najsłodszych snów. Kozica Górska z krwi i kości, z domieszką chińskiej porcelany.







- Witaj nieznajomy dostojniku. Przybyłeś spełnić swoje marzenie o niebieskich migdałach?
- W rzeczy samej, przyszedłem spełnić marzenie. Jednak nie o niebieskich migdałach, lecz o...
- Skoro nie o niebieskich migdałach pod zły adres trafiłeś.
- Ależ piękna pani, jesteś o stokroć mi doskonalsza od jakiś tam orzechów. - na słowe te roześmiała się i smiała do rozpuku.
- Nie możesz być wykształconym arytokratą skoro nie potrafisz wyczuć metafory, i w ten sposób ubierasz myśli w słowa.
- Wybacz pani, otumanił mnie twój urok osobisty.- w tym momencie wyczuł, że mówił zbyt wiele, zbyt otwarcie, zbyt prostoliniejnie, a przecież od tego właśnie Kozice Górskie trzymały się z daleka.
- Nie dość, że mało błyskotliwy, to jeszcze prosty na dodatek. Czego tu szukasz przebierańcu?
- Szukam... Szukam kandydatki na żonę, by mogła wraz ze mną objąć tron na Złotych Górach.
- Złote Góry? A cóż to takiego? Brzmi jak nie z tego świata, epicko bym nawet rzekła, lecz się powstrzymam by mnie nazbyt propozycja owa nie urzekła.






- Złote Góry sa krainą mego ojca. Knot jego żywota się wypala, dlatego też muszę czym prędzej znaleźć małżonkę, bym mógł objąć tron. Chciałbym Cię o piękna pani prosić o rękę gdyż widzę w tobie przyszłą królową, a serce moje bije przy tobie szybciej.
- Czy wysoko nad poziomem morza szczyty owych gór się znajdują?
- O tak, wyżej niż szczyt Góry Migdałowej.
- Nie dosięgnie mnie tam wzrok żadnego prostaka?
- Pomijając mój, nie dosięgnie. Dlaczego najjaśniejsza pani tak lękasz się wzroku zwykłych ludzi?
- Bo są jak lustro. Widzę w nich siebie, tak jak teraz w pańskich oczach, a nie chce być jedną z was. Macie śmieszne troski, takie niezawiłe myśli. Akceptujecie brud, smród, brzydotę i głupotę. Jesteście tak niedoskonali, a i ja się przy was taka czuję, gdy okazujecie się doskonalsi ode mnie.
Bo wie pan, łatwiej jest być lepszą od was, niezbliżywszy się do was wcale. Patrząc na was od zewnątrz i z góry.
- Bycie doskonałym to nielada ciężar. Sam coś o tym wiem. Koronacja tuż, tuż. Na każdym kroku muszę udowadniać żem godzień tronu. Czy zechce pani wraz ze mną doskonale udawać doskonałych mimo naszych niedoskonałości?
- Zechcę o ile zawsze będzie mnie pan widział taką jaką dostrzegł mnie pan po raz pierwszy przy pasieniu owiec.





W oczach prostego pastucha Kozica Górska była zarówno na ziemii, jaki i w bacówce, w małżeńskim łożu, przy sznurkach na pranie, smutna czy wesoła, brudna, czy zaraz po kapieli, zawsze była tak samo doskonała jak wtedy gdy pośród chmur dosięgnął ją jedynie wzrokiem. Kozica Górska natomiast czuła się szczęśliwa, że nie musiała przykrywać się tonami enigmatycznej mgły, by właśnie taką się czuć.

Wystarczyło uwierzyć w Złote Góry...

poniedziałek, 4 października 2010

Uninnocent Field.







Wyżyny wpadły im wtedy pod koła. Przejechały je, a mimo to one nadal dzielnie prężyły się swoim krajobrazem.
- Magdalenko coś tu nie gra. Te wyżyny. Bije od nich swoisty chłód, obojętność, apatia...
- Są zobojętnione na świat do ostatniej grudki, nie buntowałyby się nawet przed III wojną swiatową, jakby się miała na ich lędźwiach potoczyć.

Później, w trakcie jednej z akcji ratunkowych, wpadła im pod stanowcze obcasy i trapery gąsienica. Ustało na amen jej konwulsyjne rozciąganie się i kurczenie a'la sprężyna.
Złożyła z nich obu ofiarę, by pod kołami przetrwać mogły wyżyny w słocie oraz osiadłe na nich w przyszłosci nowe generacje. By kół uniknąć mogły mięczaki i ich muszle.

Czerada ślimaków, które zajechały śluzem drogę, została przeniesiona na małżeńskie łoża z traw. Jednych zabijają innych ratują filantropi tego świata.

Tyle wokół niedostrzegalnych mordów bez premedytacji. Tyle trumien na podeszwach. Aż się serce kraja.





Coż zrobić gdy rzecz martwa wyzionie ducha, padnie, nie chce wstać i jest więcej niż martwa. Niektórzy mają zmysł do odnajdywania się w sytuacjach irracjonalnych.
Panna awangarda chetnie niosłaby pomoc w takich chwilach, gdyby nie jej niestwierdzona wada kręgosłupa, uniemożliwiająca przenoszenie ciężarów.





- Spójrz! Ależ roznegliżowane to pole. Bezwstydne.

- Aż w oczy kole. Na jesień robią się takie wyzwolone.

- Wolę gdy łunę łona łany przykrywają. Zbożową sierścią ukrywając swe wdzięko-mankamenty, pola stają się niewinne. Innocent Fields, czyż to nie brzmi wspaniale!?

- Teraz to i mnie gorszy, zniesmacza prawie to Uninnocent Field.

A pola mają na odwrót. Wolą gdy stworzenia są niczym je Pan Bóg ulepił. Tęskno im do naturalistyczności człowieka, którego zaczęło gorszyć wszystko, poczynając od ekshibicjonizmu, kończąc na bananach i pieprzykach na szyji.

- Nel, daleko jeszcze do cnotliwości?

- Tobie owszem, daleko. Przed tobą jeszcze stumilowy las.










Czy jin i jang ma rację bytu, gdy dochodzi do fuzji dwóch samiczek, o dwóch przeodmiennych temperamentach? Warga to i tak zawsze rodzaj żeński, jakaby nie była.
Wtedy jedna podzieliła się z drugą opłatkiem warg, który przykleił się do podniebienia ich serc. Do tej pory jego okruchy jeszcze migotają gdzieś w przestrzeniach komór i przedsionków.







Tak bardzo truchlały na myśl o nadchodzącym armagedonie chmur, że musiały niezwłocznie poukładać dłonie w dłoniach, jak oczy w oczodołach.
Czy zaklinanie Słońca ma w takich chwilach sens, skoro wyroki natury są niezbadane, a ich następstwa nieuniknione?
Zamarły z tą myślą, która wkuta w nie była jak szpilka w tablice z korka.
Błogo jest bez szyby kontemplować burzę gdy przepływ ciepła z jednego ciała do drugiego jest równomierny i spokojny jak jedno z tysiąca mórz.






-Berek! - krzykneło i klepnęło ją po ramieniu szczęście.
W pogoni za szczęściem przejechała całe pokolenia żuków i mrówek.
Po szczękoczułkach do celu. Warto było?
Przecież szczęście też dostaje zadyszki.
Musi się zatrzymać, odsapnąć, złapac oddech.
Po co ten pośpiech. Szczęście poczeka, pozwleka z ucieczką, da fory.







Bohaterowie:

P.Awangarda:

botki - h&m
gacie - sh
koszula - sh
chusta (w antylopy) - vintage
kapelusik - pchli targ
pasek - sh

Magdalenka:

buty - new look
koronkowa bluzka - sh
jeansy - ?
opaska - hand made
wisior - pchli targ

Nel:

traperki - sh
getry - darowizna
sweter - vintage
wisiorek - bershka ?

Rowery :

pchli targ




"ROWER" - delikatna PARAFRAZA JANERKI

Jadę na rowerze słuchaj do byle gdzie
Rower mam posłuchaj w taki fioletowy jazz
Może byś tak Jurasz wpadł popedałować
Ubierz swoje nerdy bo to warto mieć styl
I depniemy sobie ode wsi dode wsi
Może byś tak Jurasz wpadł popedałować


Flaga na maszt
Byszów jest nasz
A rower jest wielce OK
Rower to jest świat



poniedziałek, 13 września 2010

O Szczeniętach, Które Jeżdżą Koleją.



Szczenięta takie jak te czują nienaturalny pociąg do pociągów, które pociąg czują jedynie do torów pociągu.





Szczeniąt takich jak te nie poi się zwykłym mlekiem z piersi suczej maciory. Potrzebują one bowiem przenośności, podręczności, kieszonkowości... Szczęnięta takie poi się mlekiem z piersi plastikowej butelki.






Szczenięta takie jak te nie powstają z żeber Adama, powstają z żeber torów.





Ze szczeniąt takich jak te wyrastają żyły wielkości winorośli. Jest w nich bowiem tyle do życia zapału, że te tradycyjnie ludzkie nie pomieściły by go w sobie. Bądź popękały by, jak te tamy, czy nieumocnione wały przeciwpowodziowe.







Szczenięta takie jak te, żyją pod znakiem różowej zorzy. Gdy zgubią ją robią się dwuwymiarowe, papierowe, nadrukowane. Wracają do siebie, do swojego trójwymiaru, dopiero po jej odnalezieniu.







Szczenięta takie jak te nie udają się za drobymi czy złymi radami, nie kierują się też zasadami, podążają jedynie za drogowskazami, które rzadko wskazują ślepe zaułki.






Szczenieta takie jak te są otwarte na świat i powietrze jak poroztwierane okna. Chłoną chłody rozrzutnych wieczorów i pyły kichającej ziemii, zarażając się wszystkimi ichnieszymi chorobami, fantazjami.






Gdy takie szczenięta izolują się, zamykają się w kabinach przedziałów. Nie spuszczają jednak nurtów świata z oczu. Po protu przyglądają im się wówczas przez szybę, wielkie szkło kontaktowe.





Szczęnięta takie jak te czasem na swojej drodze napotykają doświadczone psy, które jeżdżą koleją. Ich wzrok wyszczekuje historie przebytych dróg, przetrwanych prób, straconych kłów i pazurów. Ich wzrok zawsze ma wiele do powiedzenia.






Szczenieta takie jak te czują pociąg do pociągowego ujeżdżania galopujących drzew i udomawiania dzikich obłoków. Szczenieta takie jak te czują naturalny pociąg do życia - przeciągów w pociagu.



Pozdrowienia dla szczeniąt PannyAnny i Package, z którymi podczas przyszłego przypływu lata, wyruszyć zamierzam w iście magellańską kolejowo-morską podróż dookoła globu. :*





A poniżej, tak dla kontrastu salonowe pieski, którym również się zdarza jeździć koleją:



niedziela, 29 sierpnia 2010

Sadzę Tajemniczy Ogród, masz Zielone Grabki?




"Gęsto wiszący bluszcz tworzył jakby luźną, powiewną zasłonę, chociaż część gałęzi pięła się na drzewo i po żelazie. Serce dziewczynki poczęło bić jak młotem, a ręce drżeć ze szczęścia i podniecenia. A rudzik śpiewał i ćwierkał dalej, tak przechylając główkę, jakby i on czuł się podniecony. Mary poczuła pod ręką kwadratowy, żelazny zamek z otworem na klucz."




"Panno Marry, kapryśnico
Odwróć zagniewane lico!
W twym ogródku rosną kwiatki,
Róże, dzwonki i bławatki."





"Potem pani Medlock poprowadziła Mary przez szerokie schody i długi korytarz i znów w górę po kilku stopniach, potem znów przez inny korytarz i jeszcze przez jeden, póki nie dotarły do drzwi jej pokoju, gdzie Mary zastała ogień na kominku i kolację na stole.
Pani Medlock odezwała się bez ceremonii:
- No, jesteśmy na miejscu. Ten pokój i jeszcze sąsiedni przeznaczone są dla panienki - i to musi panience wystarczyć. Proszę o tym nie zapominać.
W taki to sposób panna Mary Lennox znalazła się w Misselthwaite Manor i chyba nigdy w życiu nie czuła się tak zbuntowana, jak w owej chwili."







"Kiedy Mary zdecydowała się nareszcie wstać z łóżka, Martha wyjęła z szafy sukienkę, ale nie tę, w której Mary przyjechała
- To nie moja sukienka. Moja jest czarna - rzuciła Mary. Przyjrzała się z chłodnym uznaniem ładnej sukience z grubej, miękkiej, białej wełny. - Ale jest ładniejsza od mojej - dodała.
- Panienka musi się w nią ubrać - odrzekła Martha. - Pan Craven kazał ją kupić w Londynie. Powiedział przy tym: „Nie chcę, by mi po domu chodziło czarno ubrane dziecko jak dusza potępiona - tak powiedział. - To by ten dom czyniło jeszcze smutniejszym, niż jest.
Ubierajcie ją w jasne kolory!” Moja matka mówi, że wie, o co mu chodziło. Mama zawsze wie, o co komu chodzi. Ona też nie lubi czarnego koloru.
- I ja nie cierpię czarnych rzeczy! - zawołała Mary.
W czasie ubierania się obie nauczyły się wiele nowego. Martha ubierała wprawdzie nieraz swoje rodzeństwo, ale nie widziała jeszcze takiego dziecka, które by stało jak pień i pozwalało robić za siebie wszystko, jakby nie miało własnych rąk i nóg."






"- Słyszysz`? Ktoś płacze - rzekła.
Martha się zmieszała.
- Nie - odparła - to wiatr. Czasem się zdaje, że ktoś się zabłąkał we wrzosach i jęczy. Wiatr potrafi tutaj gwizdać na różne tony.
- Ależ posłuchaj dobrze - rzekła Mary. - To ktoś płacze w domu, na jednym z tych korytarzy.
W tejże chwili musiał ktoś otworzyć jakieś drzwi na dole, straszny przeciąg na korytarzu spowodował głośny łomot drzwi pokoju Mary. Obie z Marthą skoczyły na równe nogi, lampa zgasła, a przeszywający krzyk na korytarzu dał się słyszeć zupełnie wyraźnie.
- No widzisz! - rzekła Mary. - Przecież ci mówiłam! Ktoś tu płacze i nie jest to płacz dorosłej osoby."

„Jak te ogromne krople ciężko uderzają o szyby, a ten wiatr jak wyje! Zupełnie jakby ktoś zabłądził na wrzosowisku i chodził, i płakał” - pomyślała."

"- Teraz to na pewno nie wiatr. Nie, to nie wiatr. To zupełnie co innego. To znowu ten płacz, który słyszałam już kiedyś.Drzwi od jej pokoju otwarte były na korytarz, z którego dochodził oddalony, słaby płacz rozzłoszczonego dziecka. Nasłuchiwała jeszcze kilka minut, chcąc nabrać pewności. Czuła, że powinna zbadać, co to jest. Wydawało jej się to jeszcze dziwniejsze niż tajemniczy ogród i zagrzebany klucz. Być może, iż odwagi dodał jej buntowniczy nastrój, w jakim się znajdowała. Wyskoczyła z łóżka".




"- No więc powiedz mi, czemu on tak nie cierpi tego ogrodu? - spytała dziewczynka chcąc wybadać Marthę
- Przede wszystkim muszę panience wyznać, że pani Medlock zakazała mi mówić o tym. Tutaj jest wiele różnych spraw, o których mówić nie wolno. Taki jest rozkaz jaśnie pana. Jego troski nic nie obchodzą służby - nie wolno nam się wtrącać. A to tylko przez ten ogród pan taki się zrobił. To był ogród pani, zaraz jak się pobrali - i pani st
rasznie ten ogród lubiła, i zawsze państwo na wiosnę razem tam kwiatki sadzili. Żadnemu ogrodnikowi nie wolno było wchodzić. Państwo wchodzili razem, zamykali furtkę na klucz i tak całe godziny siedzieli, rozmawiali i czytali. A pani była taka młodziutka! W ogrodzie stała ławeczka pod starym drzewem ze zwieszającymi się konarami. Pani obsadziła to drzewo pnącymi różami i bardzo lubiła siadać na ławeczce pod nim. Ale pewnego razu, gdy tam siedziała, konar się złamał i tak strasznie uderzył panią, że upadła na ziemię, a na drugi dzień umarła. Doktorzy wtenczas mówili, że pan pewno zmysły straci i też za panią pójdzie. I dlatego pan tak nie cierpi tego ogrodu. I od tego czasu nikt tam już nie był, a nawet mówić o tym nie wolno.
Mary nie pytała więcej. Patrzyła w ogień na kominku i słuchała wycia wiatru, który zdawał się dąć ze zdwojoną siłą i wściekłością."




„Może to ten klucz, który zagrzebano dziesięć lat temu rzekła sobie w duchu. - Może to
klucz od tamtego ogrodu!”



"Włożyła klucz i trzymając go oburącz, z trudem przekręciła.
Potem pełną piersią zaczerpnęła powietrza i spojrzała za siebie na długą ścieżkę, czy
nikt nie nadchodzi. Nie było widać żywego ducha; zdawać by się mogło, że nikt tu nigdy
nie przychodził. Mary powtórnie zaczerpnęła powietrza, przytrzymała bujającą się
zasłonę bluszczu i pchnęła furtkę, która otworzyła się bardzo powoli.
Wśliznęła się do środka i zamknęła za sobą furtkę. Potem oparła się o nią plecami i
zaczęła rozglądać się dokoła, oddychając pośpiesznie ze szczęścia i radości.
Znajdowała się w tajemniczym ogrodzie!"




Sadzę sobie tajemniczy ogród, gród pełen enklawy,by się uchronić od niepogody, co skrada się i udaje, że pozytywna, jak się odwrócę,
ale brak liści na akacji nie może być pozytywny, bez kle kle, też robi się srogo,
furtkę zostawię na zawiasach, klucz chować trzeba w drzew trzewia,
pamiętaj jakbyś chciał mnie zastać podczas zimowego snu,
zamiast rudzika szukaj rudego jamnika, wyszczekany,nawołuj go bardziej stanowczo, niż delikatnie, aż struny dostaną epilepsji,
jeśli ci zaufa przyprowadzi cię, jeśli nie, nie zje, co najwyżej nadgryzie, przegoni.





Ponadczasowa opowieść o wyjątkowym miejscu gdzie dorastają magia, nadzieja i miłość.


stylizacja - niewidzialne trzewiki i kombinezon (nie sukienka, nie dajcie się zwieść) wyciągnięty ze strychu.

cytowane słowa: Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy Ogród,
zdjęcia: Package - package.digart.pl
modelujący goście: package - dama w kapeluszu nr 1, mama - dama w kapeluszu nr 2.
obrazy: 1. "Dziwny Ogród" -
Józef Mehoffer, 2. - niezidentyfikowane znalezisko., 3,4,5 - Monet.