niedziela, 29 sierpnia 2010

Sadzę Tajemniczy Ogród, masz Zielone Grabki?




"Gęsto wiszący bluszcz tworzył jakby luźną, powiewną zasłonę, chociaż część gałęzi pięła się na drzewo i po żelazie. Serce dziewczynki poczęło bić jak młotem, a ręce drżeć ze szczęścia i podniecenia. A rudzik śpiewał i ćwierkał dalej, tak przechylając główkę, jakby i on czuł się podniecony. Mary poczuła pod ręką kwadratowy, żelazny zamek z otworem na klucz."




"Panno Marry, kapryśnico
Odwróć zagniewane lico!
W twym ogródku rosną kwiatki,
Róże, dzwonki i bławatki."





"Potem pani Medlock poprowadziła Mary przez szerokie schody i długi korytarz i znów w górę po kilku stopniach, potem znów przez inny korytarz i jeszcze przez jeden, póki nie dotarły do drzwi jej pokoju, gdzie Mary zastała ogień na kominku i kolację na stole.
Pani Medlock odezwała się bez ceremonii:
- No, jesteśmy na miejscu. Ten pokój i jeszcze sąsiedni przeznaczone są dla panienki - i to musi panience wystarczyć. Proszę o tym nie zapominać.
W taki to sposób panna Mary Lennox znalazła się w Misselthwaite Manor i chyba nigdy w życiu nie czuła się tak zbuntowana, jak w owej chwili."







"Kiedy Mary zdecydowała się nareszcie wstać z łóżka, Martha wyjęła z szafy sukienkę, ale nie tę, w której Mary przyjechała
- To nie moja sukienka. Moja jest czarna - rzuciła Mary. Przyjrzała się z chłodnym uznaniem ładnej sukience z grubej, miękkiej, białej wełny. - Ale jest ładniejsza od mojej - dodała.
- Panienka musi się w nią ubrać - odrzekła Martha. - Pan Craven kazał ją kupić w Londynie. Powiedział przy tym: „Nie chcę, by mi po domu chodziło czarno ubrane dziecko jak dusza potępiona - tak powiedział. - To by ten dom czyniło jeszcze smutniejszym, niż jest.
Ubierajcie ją w jasne kolory!” Moja matka mówi, że wie, o co mu chodziło. Mama zawsze wie, o co komu chodzi. Ona też nie lubi czarnego koloru.
- I ja nie cierpię czarnych rzeczy! - zawołała Mary.
W czasie ubierania się obie nauczyły się wiele nowego. Martha ubierała wprawdzie nieraz swoje rodzeństwo, ale nie widziała jeszcze takiego dziecka, które by stało jak pień i pozwalało robić za siebie wszystko, jakby nie miało własnych rąk i nóg."






"- Słyszysz`? Ktoś płacze - rzekła.
Martha się zmieszała.
- Nie - odparła - to wiatr. Czasem się zdaje, że ktoś się zabłąkał we wrzosach i jęczy. Wiatr potrafi tutaj gwizdać na różne tony.
- Ależ posłuchaj dobrze - rzekła Mary. - To ktoś płacze w domu, na jednym z tych korytarzy.
W tejże chwili musiał ktoś otworzyć jakieś drzwi na dole, straszny przeciąg na korytarzu spowodował głośny łomot drzwi pokoju Mary. Obie z Marthą skoczyły na równe nogi, lampa zgasła, a przeszywający krzyk na korytarzu dał się słyszeć zupełnie wyraźnie.
- No widzisz! - rzekła Mary. - Przecież ci mówiłam! Ktoś tu płacze i nie jest to płacz dorosłej osoby."

„Jak te ogromne krople ciężko uderzają o szyby, a ten wiatr jak wyje! Zupełnie jakby ktoś zabłądził na wrzosowisku i chodził, i płakał” - pomyślała."

"- Teraz to na pewno nie wiatr. Nie, to nie wiatr. To zupełnie co innego. To znowu ten płacz, który słyszałam już kiedyś.Drzwi od jej pokoju otwarte były na korytarz, z którego dochodził oddalony, słaby płacz rozzłoszczonego dziecka. Nasłuchiwała jeszcze kilka minut, chcąc nabrać pewności. Czuła, że powinna zbadać, co to jest. Wydawało jej się to jeszcze dziwniejsze niż tajemniczy ogród i zagrzebany klucz. Być może, iż odwagi dodał jej buntowniczy nastrój, w jakim się znajdowała. Wyskoczyła z łóżka".




"- No więc powiedz mi, czemu on tak nie cierpi tego ogrodu? - spytała dziewczynka chcąc wybadać Marthę
- Przede wszystkim muszę panience wyznać, że pani Medlock zakazała mi mówić o tym. Tutaj jest wiele różnych spraw, o których mówić nie wolno. Taki jest rozkaz jaśnie pana. Jego troski nic nie obchodzą służby - nie wolno nam się wtrącać. A to tylko przez ten ogród pan taki się zrobił. To był ogród pani, zaraz jak się pobrali - i pani st
rasznie ten ogród lubiła, i zawsze państwo na wiosnę razem tam kwiatki sadzili. Żadnemu ogrodnikowi nie wolno było wchodzić. Państwo wchodzili razem, zamykali furtkę na klucz i tak całe godziny siedzieli, rozmawiali i czytali. A pani była taka młodziutka! W ogrodzie stała ławeczka pod starym drzewem ze zwieszającymi się konarami. Pani obsadziła to drzewo pnącymi różami i bardzo lubiła siadać na ławeczce pod nim. Ale pewnego razu, gdy tam siedziała, konar się złamał i tak strasznie uderzył panią, że upadła na ziemię, a na drugi dzień umarła. Doktorzy wtenczas mówili, że pan pewno zmysły straci i też za panią pójdzie. I dlatego pan tak nie cierpi tego ogrodu. I od tego czasu nikt tam już nie był, a nawet mówić o tym nie wolno.
Mary nie pytała więcej. Patrzyła w ogień na kominku i słuchała wycia wiatru, który zdawał się dąć ze zdwojoną siłą i wściekłością."




„Może to ten klucz, który zagrzebano dziesięć lat temu rzekła sobie w duchu. - Może to
klucz od tamtego ogrodu!”



"Włożyła klucz i trzymając go oburącz, z trudem przekręciła.
Potem pełną piersią zaczerpnęła powietrza i spojrzała za siebie na długą ścieżkę, czy
nikt nie nadchodzi. Nie było widać żywego ducha; zdawać by się mogło, że nikt tu nigdy
nie przychodził. Mary powtórnie zaczerpnęła powietrza, przytrzymała bujającą się
zasłonę bluszczu i pchnęła furtkę, która otworzyła się bardzo powoli.
Wśliznęła się do środka i zamknęła za sobą furtkę. Potem oparła się o nią plecami i
zaczęła rozglądać się dokoła, oddychając pośpiesznie ze szczęścia i radości.
Znajdowała się w tajemniczym ogrodzie!"




Sadzę sobie tajemniczy ogród, gród pełen enklawy,by się uchronić od niepogody, co skrada się i udaje, że pozytywna, jak się odwrócę,
ale brak liści na akacji nie może być pozytywny, bez kle kle, też robi się srogo,
furtkę zostawię na zawiasach, klucz chować trzeba w drzew trzewia,
pamiętaj jakbyś chciał mnie zastać podczas zimowego snu,
zamiast rudzika szukaj rudego jamnika, wyszczekany,nawołuj go bardziej stanowczo, niż delikatnie, aż struny dostaną epilepsji,
jeśli ci zaufa przyprowadzi cię, jeśli nie, nie zje, co najwyżej nadgryzie, przegoni.





Ponadczasowa opowieść o wyjątkowym miejscu gdzie dorastają magia, nadzieja i miłość.


stylizacja - niewidzialne trzewiki i kombinezon (nie sukienka, nie dajcie się zwieść) wyciągnięty ze strychu.

cytowane słowa: Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy Ogród,
zdjęcia: Package - package.digart.pl
modelujący goście: package - dama w kapeluszu nr 1, mama - dama w kapeluszu nr 2.
obrazy: 1. "Dziwny Ogród" -
Józef Mehoffer, 2. - niezidentyfikowane znalezisko., 3,4,5 - Monet.



środa, 25 sierpnia 2010

Las pod patronem Żwirka i Muchomorka





Nie maszerowałaś wtedy ze mną ramie w ramie. Stać, też nie stałaś, nie przegapiłabym tego. Dlatego nie dosłyszałaś postawionych przeze mnie dźwięcznych zachwytów i ledwo słyszalnych kroków. Niektóre odbiły się na ściółce na tyle mocno, że można było zrobić odlewy śladów. Byłaś jednak na tyle daleko byśmy się na siebie przypadkiem nie natknęły. Za to muskałam cię tęsknotkami na odległość.
A teraz, jeśli masz ochotę się poczęstować, wróćmy tam razem. Tylko złap mnie za dłoń to cię wciągnę do własnych wspomnień. Co? Znowu zaciapkana ołówkiem, tak? Przymruż na to choć jedno oko, chwytaj się jej i już ani mru mru...








W lasach jak ten, w ich głębiach i głębinach poukrywane są często życiodajne źródła, albo jeziora tęczy. O to jedno z nich, jezioro tęczy. Na tablicy napisali, że purpurowe. Moim zdaniem jest rdzawo-miedziane, mimo, że nie pachniało sfermentowanym metalem. Ściągnij obuwie. Tu styl na bosaka mile widziany.






Wyparowało ci już rdzawo-miedziane jezioro ze stóp? Przemieśćmy się, las jest rozległy. Nie składa się z samych jeziorek tęczy. Przed nami pieczara Skłaszy. To taka kobieta człowieka lasu, która swoją posturą i owłosieniem przerasta wikingów. Dreszcze urządziły sobie spacerek po karku? Poszczuj je psami i chodź za mną. Zaufaj.






Przeserdeczna osoba jak tylko podaruje się jej szanse, nieprawdaż? Gdyby zarzuciła kanibalizm na rzecz szyszek, byłaby idealną kandydatką na kamratkę. Zastanawiam się czy wówczas to my byśmy zdziczały przy niej, czy raczej ona zurbanizowała sie przy nas...







Spójrz jakieś dziewczę z dobrego domu upuściło tam słomiany kapelusz. Powinnyśmy ją znaleźć nim zamienimy się w wilkołaki, nim będzie grozić jej niebezpieczeństwo. Pokrzyżuje nam to trochę kciuki, ale to jest sprawa wyższej wagi. Obydwie to wiemy. Słomiany kapelusz jest dla jego właścicielki bardzo ważny. Bez niego stopi się na słońcu jej delikatna, lukrowana cera, nie uważasz?





Złapałam trop. Wystarczy podążać za kroplami lukru. Widzisz? Już zaczęła tracić swoje słodkie oblicze. Znajdźmy ją czem prędzej. Tędy, przez leśną ścieżkę wybrukowaną igłami i piachem. Uważaj tylko żeby nie zadeptać żuków pancerników i mrówek olbrzymich. Jakaż by to była strata dla tutejszego ekostystemu.







Patrzaj pod nogi raz po raz. Natrafia się tu nieustannie na zdradzieckie Korzenne Żmije. Nie dość, że podstawiają haki to jeszcze kąsu-kąsu-kąsają. Ale ty masz w sobie zwinność elfa, powinnaś dać im rady. Gorzej ze mną. Przeczuwam, że polegnę na nich, one na mnie, ja pod nimi.
Tym razem ty będziesz musiała podać mi dłoń, z tym, że taką a'la nić Ariadny. Nie raz to przerabiałyśmy.







Twoje nicie Ariadny bardziej przypominają mocno plecione sznury. Nigdy nie zawodzą. Podziękuję ci przy okazji, teraz nie mamy chwili do stracenia. Szmery i prześwity w dziuplach podpowiadają, że słodycz jest tuż tuż. Tuż, tuż powtarzam. Ile kilometrów na godzinę mierzy "tuż, tuż"?






Lisi ogon na głowie, cynamon skruszony na bezowatych policzkach, i ten spływający po skroniach lukier. Czy mogłaby być istota ta osobliwa kimś innym niż właścicielką słomianego kapelusza? Lukrowana Damo, zostań naszym wspólnym cieniem, a odnajdziesz swoją zgubę. Kryształ cukrowy powstały z twej wdzięczności przyjmiemy jako fant, niczego więcej w zamian żądać nie śmiemy.








Z jej wybrakowaną twarzyczką już lepiej. Wystarczyło, że nałożyła na głowę słomiany kapelusz. Na każdą ranę powinny istnieć słomiane kapelusze. Na każdą zgubne powinny istnieć posłanniczki dobrodziejstwa. A teraz rozstańmy się z nią, bo żadna nie wyjdzie z całego zamieszania z twarzą. Ryzyko się zbliża susami. Pochwycenie dłoni -> kwestia "musimy lecieć"-> delikatny pocałunek w policzek, żeby nie strącić cynamonu -> rozerwanie uścisku -> czuły uśmiech -> kwestia "uważaj na siebie", dokładnie "take care" -> gest machania na pożegnanie. Utarty kanon pożegnań.







Kłębka czasu zaczyna powoli brakować. Rozwijałyśmy go bardzo rozrzutnie, totalnie bez umiaru. Pobiegnijmy obmyć stopy, zaczyna powstawać na nich skorupa organicznego brudu leśnego. Taka druga ściółka. Najlepiej byłoby nie dopuścić do powstania runa, lub co gorsza podszytu brudu. Nieopodal jest turkusowe jeziorko, owocuje ono niebieskimi ptakami, wiedziałaś? Zdaje się, że nas oczekuje, tak jakby oczekiwało bardzo szacownych gości. Gdyby miało nakrywać teraz stół, użyłoby białego, połyskującego obrusu w zlewające się z tłem różyczki.








Czuję, że nie czujesz wykończenia, choć nie czujesz się w pełni odczuwająca. Spójrz na moje dłonie. Grafit całkowicie już zszedł. Wywołuje to u mnie niepokój. Jestem przez to do siebie taka nie podobna. Aż obca. Dopada mnie autoksenofobia. Ale ty i tak mnie poznajesz.Wywołuje to u mnie jeden z tych najszczerszych uśmiechów. Znasz mnie na wylot droga Madziu. I choć czasem nie jesteśmy gdzieś razem, to i tak w końcu jesteśmy. Tak jak tym razem, w Lesie pod patronem Żwirka i Muchomorka. Czas kulenia się w kłębek płodu i przenoszenia we śnie na jawę, w górę, na północ, do teraźniejszości.
Choć całkiem miło byłoby tu razem zostać, i przegapić wrzesinień, i jego kumpli, których ciąga zaraz za sobą, nie sądzisz?









Najlepszego Madziu, nie daj się destrukcyjnym siłą biolchemu, i urokom dwulicowych chłopców, a jak już się tak jakoś niefortunnie zdarzy, chwytaj się pasiastego koła ratunkowego, z nim nie utoniesz. :*

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Śpiąca Królewna Łabędzi

Z uchylonych, nieruchomych drzwi-warg, uformowanych w kształt kaczeńca, owocnie próbowała wymknąć się krew. Przedarwszy się na zewnątrz, gdzie siała ogólny postrach i zgrozę, postanowiła rozzczepić się, aby zbytnio nie prowokować. Utworzyła na lustrze wodym miliony strumieni oraz rzek z dorzeczami. Pędziły przed się falowanymi torami, strugą wartką i zwartą. Czasem natykały się na lilie wode, i w plątaninie ich korzeni zatracały zmysły kończąc tym samym swoją przygodę z żywiołem, z żałością, bólem i żalem. Te jednak, które się nie natykały napuszone całą tą swoją hemoglobiną niewzruszenie parły do celu. Aż dotarły. Ujście swe miały w innej rzece, całkiem od siebie odmiennej, a rzeka inna, miała ujście w nich samych. Jedym słowem, miało dojść do fuzji, która miała doprowadzić do wskrzeszenia dwóch martwych bytów, gatunkiem odległych od siebie o setki mil.







Gdy rzeki zawarły sojusz i symbiozę, pierwsza rzeka zmieniła bieg. Zawróciła. Od tej pory stały się jednolite. Drzwi-wargi nadal były uchylone, możliwość powrotu wciąż otwarta. Mieszanina krwi poczeła sama przez się pompować się, do skostniałego organizmu, który przypominał już bardziej marmurowy posąg niżeli człowieka. Rzeka życia powstała w żyłach bezwładnej postaci. Zaczęła bulgotać. Wytrysnął gejzer. Rozpierał ludzkie ciało łabędzim życiem. Dłonie i stopy choć całe sine, poruszały się dyskretnie. Między palcami zaczęły wyrastać błony, cienkie niczym z jedwabiu, ledwie widoczne nieuzbrojonym okiem. Szyja wydłużała się. Włosy natomiast, choć przywiązane do głowy, musiały ustąpić miejsca piórom.










Proces reaktywacji odbywał się przy chóralnych ariach bezwstydnych selkie i rusałek, którym wtórowały bezzębne ropuchy, swierszcze ze skrzypcami w gardle i wynaturzeni nagowie na grzbietach ważek, z trójkątem w dłoni. Wszytsko tonęło w magiczym, nietykalnym patosie. Atmosfera porównywalna do tej panującej w operze, teatrze, czy też w trakcie Jeziora Łabędziego, nieco bardziej mistyczna. Zamiast utworów Czajkowskiego, zewsząd rozbrzmiewała kokofoniczna piesń jezior...


Ofiara z serca niebyle frajera,
By mogła zacząć na nowo, od zera
Gdy krew łabędzia i człowieka jedym stają strumieniem,
Właściciel zostaje dwoistej natury stworzeniem,
Która ruchem obiegowym sobie będzie trwać,
Zarówno to w noc granatową, jak i za białego dnia,
Lalalalala
Który ruchem obiegowym będzie sobie trwać,
Zarówno w noc granatową, jak i za białego dnia.


- Dlaczego wszytsko naśladuje nade mną ruchy cyrkla? Cóż to za obrządki, których z całym szacunkiem pojąć nie mogę? - ocknęła się dziewczyna, dotknięta lekkim szokiem.

- Koło to cykl, któś go zatoczy prawda...

- to kredą, to kamieniem...

- kto wie, może i wzniesie co, przy oka0zji. Gród, ogród, nieeee, oppidium...

- Taaak, a czasem różdżką, jak te szpetuchy całe...

- a i na benzynę sie natrafia od święta, taką co to na niej któś ogień wznieca,

- a wszystko to na kole, wszystko oparte, wszysciuteńko - zaczęły przeszeptywać się wzajemnie, wszyscy Ci nieziemscy mieszkańcy wód słodkich.

- I tak trwać będzie cykl, póki ktoś sam, bądź ktoś inny go nie przerwie, nie powie dośc tych wygibusów łukowatych.

- Dlaczego zataczacie je nade mną? - dociekała panna dociekliwa, wytłumaczeń łasa.

- By dopełniło się słowo Wielkiej Echo.

- Nie bardzo rozumiem. Kto to Wielkie Echo?

- Głos, który nakazuje, i oczekuje posłuszeństwa, a już nasza w tym głowa, by stała się jego wola. Zresztą sama się dowiesz niebawem.

- Rzucacie na mnie urok! Nie zgadzam się. Nie obchodzi mnie co wasze szalone echo sobie ubzdurało, wypraszam sobie uroki...

- Co to, to nie, rzadne uroki. Obrzucimy Cię za to imieniem, godnym Pani Łabędzi, skoro ty i my już tu jesteśmy. - w ten o to sposób miało dopełnić się wielkie postanowienie.







Cygnuska nie musiała starać się dopasować. Pogodziła się ze swoją dolą. Za dnia łabędziem, po południu łabędziem antropomorficznym, w nocy człowiekiem, nad ranem człowiekiem zoomorficznym. Biorąc pod uwagę fakt, iż z poprzedniego życia nie pamiętała ani słowa, ani piksela obrazu, odnalezienie się w nowej sytuacji było naturalne. Była niczym świeża, niezbrudzona kredą tablica, której odpowiadała każda nowa, nakreślona nań kreska. Przebywając w towarzystwie innych łabędzi, czuła się coraz to bardziej jedną z nich. Ten sam wytwór wyobraźni jakiegoś niepoukładanego demiurga, z tym, że nieco dymorficzny. Czasem odnosiła nawet wrażenie, że kości przeobrażaja się w pneumatyczne. Język łabędzi był prosty, pojeła go w mig. Zarówno gestykulacja, mimika, ruchy. Wszystko musiało płynnie falować, każda część ciała poddawać się innym ruchom przyrody, scalać z nimi, zarówno razem jak i osobno. Z czasem przychodziła wprawa, nienaganność w reprodukowaniu. Perfekcja była jednak poza zasiegiem. Przeszkadzał ludzki pierwiastek, który ciążył niczym jarzmo nieujarzmione.







Gdy zatraciła świadomośc czasu i przestrzeni życie upływało jej prawie utopijnie. Prawie, gdyż w tęczy brakowało jednego podstawowego koloru. Coś zmuszało ją go odnaleźć, mimo braku pojecia czego i gdzie powinna szukać. Coś bliżej nieokreślonego powiadało jej wyraźnie "Zanurkuj w spazmach mroku. W mroku zmysły wyostrzają się. Stają się przewodnikami po piramidach, sezamach, atlantydach i wyspach skarbów tego czy tamtego świata. Zanurkuj w mroku. Zdaj się na 11 zmysł, pierwszy z brzegu.". Nie miała wyjścia, musiała udać się za wewnetrznym głosem, który zdwało jej się, wcale do niej nie należał. Był jakby transendentny. Jednakowoż na tyle silny, żeby przekonać ją, do udania się pod łabędzią postacią w niedozwoloną część jeziora. Tą po drugiej stronie, owitą splugawioną sławą. Chodziły pogłoski, że należy ona do wielkiego okrutnika, który po utracie swej ukochanej stracił również piątą klepkę, przeistaczając się tym samym w zawładnietego rządzą zemsty potwora, przywłaszczył sobie połowę zbiornika wodnego, której to pod rzadnym pozorem nie opuszczał, i innym dla ich własnego dobra, również nie radził jej przekraczać. Na Cygnusce o dziwo, nie wywarło to większego wrażenia. Uznała to wręcz za szalenie naciągane.



Wyruszyła skoro w pełni osiągnęła fizyczność ptaka. Intryga była nie do odegnania. Wymknęła się ukradkiem. Popłynęła drogą okrężną. Bezpieczniejszą. Przekroczenie legendarnej granicy było tak ewidentne, że aż niepokojące. Na północy jeziora pałki wodne były całkowicie pousychane, dno pokryte obfitą ropą, a woda brunatna, jakby zardzewiała. Mgła która przedzierała się przez szpary powietrza była złowroga, wyjątkowowo zwodząco serbrna. Nic nie wskazywało na ty by mogło się tu zdarzyć cokolwiek jaskrawego.






Cygnuska cała zdyszana, postanowiła zaczerpnąć przerwy. W tym arcyponurym miejscu nie przynosiło to jednak żadnego zysku. Już gotowała się do podjęcia dalszej drogi, gdy nagle zmarniałe rośliny poruszyły się. Zaczęły siwieć. Nie, to raczej ktoś siwej maści zaczął poruszac nimi. Pory między trawami zajął potężny, dumny łabędź. Jednak swoją napuszoną postawą przywodził na myśl bardziej pawia, lwa, czy prezesa ogromnej korporacji. Spojrzał na delikatną istotkę swojego pokroju spod ukosa analizujac ostrożnie jej bezbronność, po czym odważnie wlepił w nią ślepia. Cygnuska ani drgnęła. Przez myśl przeszło jej, iż w ułamku sekundy mógłby ją połknąć w całości, ale nie zrobi tego z niewyjaśnionego powodu. Spoglądała na niego nieśmiało, troche drżąco. Doprowadziło to do zawiązania silnego węzła wzrokowego, który zwykle zawiązuje również języki. Przyglądali się sobie w milczeniu, aż w łabędziu olbrzymie coś pękło. Wydawał się być twardy jak skała, pozór ten jednak został obalony. Po wspaniałym pierzu, który skrzetnie ukrywał depresyjnie zapadnięte policzki, spłynęły łzy.









- Wróciłaś. Jak to możliwe? Toż to niemożliwe. Widziałem jak Cię ofiarowali, dla tej beznadziejnej, ludzkiej kreatury. Słyszałem decyzje Wielkiej Echo. Skąd się tu wziełaś droga Conn? Czyżbyś przybyła z zaświatów? - dopytywał z niedowierzaniem.

- Nie, ja tak zupełnie to... Nie jestem tym za kogo mnie... - już miała ujawnić prawdę, kiedy to jej strunami głosowymi zawładnął obcy byt. - Oszczędzili mnie. Oddalili oskarżenie. Ciało dziewczyny już wyłowiono. Było zmaltretowane, tak bardzo zmaltretowane, aż boli. Przechodzi to łabędzie pojęcie. Wielka Echo zajrzała jednak do jej niebijącego już serca, okazało się, że było przepełnione mułem. A muł zastygnięty. Nie możliwością było serca oczyszczenie.

- Ależ Conn, słyszałem zupełnie co innego. W prawdzie nie widziałem egzekucji, ale powiadomili mnie. To o czym mówisz mija się z sensem i prawdą. Wielkiej Echo zależało na tym człowieku. Och Conn, wybacz mi najdroższa, nie mogłem nic zrobić. Zakuli mnie w ołowiane kajdany.

- Oszczędzili mnie jak już mówiłam. Oddalili oskarżenie. Zostałam uniewinniona, aczkolwiek wygnali mnie. Postanowiłam po ciebie wrócić i nakłonić Cię do przeniesienia się. Tutaj nie ma dla nas miejsca. Jesteśmy wyrzutkami Ferrisie. Pogodziłam się z tym.

- Zakładając, że to wszystko nie jest ułudą utkaną przez moje omamy, kiedy wyruszamy i dokąd?
- Jak najpredzej. Wielka Echo jest nieobliczalna. Zmienia swe wyroki w przeciągu ułamków sekundy. - to wypowiadając Cygnuska odzyskała władanie w mowie. Była jednak nazbyt skołowana by wypowiedzieć cokolwiek sensownego. Postanowiła wszystko przemysleć, nim podejmie jakąkolwiek decyzje. Pochopność mogła by tu zaszkodzić. - Pierw jednak pozwól mi proszę udać się na krótki, samotny rejs po północnym biegunie jeziora. Wrócę nim się obejrzysz. Obydwoje musimy ochłonąć i odzyskać światłość umysłu.


Odpłynęła cała roztrzęsiona. Sceneria, która ją teraz otaczała przybierała kształty kanciaste, poszarpane, strzeliste, nieomal gotyckie. Liczne pachróścia, odłamki gałęzi i poodrąbywane pnie płaczących wierzb formowały się w szpony i naostrzone kły. Cygnuskę przeszył chłód. Wiedziała, że jej ciało wcale do niej nie należy. Dzieliła je ze współlokatorką, która stawała się wyraziście zaborcza, wręcz despotyczna. Rozedgana dziewczyna bała się spojrzeć w lustro. Obawiała się, że wcale nie ujrzy swojego odbicia. Wiedziała też jednak, że musi swemu nieznanemu ja stawić czoła. Inaczej zostanie podbita jak ten Egipt przez Aleksandra Wielkiego, tradycjonalizm przez futuryzm, wiara przez racjonalizm, słabszy przez silniejszego. Pewne sprawy są nieuniknione, jesli nie wyszczerzy się na nie zębów, nie wymierzy ciosu - pomyślała.




- Czego chcesz niejaka Conn i dlaczgo panoszysz się we mnie tak bezczelnie? - zapytała ze stanowczością sama siebie. Na odpowiedź musiała poczekać, nie przychodziła zbyt prędko.

- Chce żyć z tobą w zgodzie. Chce żeby zapanowało w nas swoiste zawieszenie broni, do końca współżycia. Podałabym ci rękę na znak zgody i przypieczętowania umowy, ale w tym momencie ty trzymasz wodze.

- Będziemy żyły w zgodzie, masz moje słowo, jeśli tylko przestaniemy na poły egzystować. Musisz się wynieść. Z twoim kochasiem natomiast, którego tak wierutnie okłamujesz, nie chce mieć nic wspólnego.

- Słyszałaś historię kraba pustelnika i ukwiału?

- Ta o podgrzybku i drzewie też tu nie ma nic do rzeczy. Nie mam ochoty na żadne symbiozy, pakty, czy umowy. Jesteś pasożytem, intruzem. Jesteś moją hubą.

- Oddałam za ciebie życie nędzna niewdzięcznico, byś mogła odzyskać swoje własne, notabene sparszywiałe po czub nosa. Udaj się do Wielkiej Echo jak mi nie wierzysz. To ona rozporządza życiem całego tutejszego echo-ekosystemu.

- Nie łżyj. Jesteś demonem co to mnie opętał. - Cygnuska przystaneła na chwilę. Sprzeczka ucichła.

- Nie zaprzeczasz widzę. - podjęła ponownie, podsycając domniemanego demona do rozmowy.

- Czyż moje słowo nie jest dla ciebie warte tyle co glon na wodzie? Dlaczego od razu nie udasz się do Wielkiej Echo. Ona jest wszechwiedząca.

- Prowadź mnie więc do niej, choć historia o echu-olbrzymie alfa i omega, też mnie jakoś nie przekonywuje. - chcąc utwierdzić się we własnym przekonaniu, postanowiła skorzystać z rady swej ciemiężycielki.



Wielkiej Echo nie trzeba było dalece daleko szukać. Była bowiem wszędzie gdzie by okiem nie sięgnąć, we wszystkim co otaczało i wszystkim co stanowiło jezioro. Przejawiała się w falach dźwiękowych. Wszelkich szumach, szmerach, świzgotach i trzepotach. Dostrzedz ją było niemożliwością, choć ona ze swojej wieży stróżniczej ukutej z konso i dyso-nansów widziała wszystkich nadwyraz wyraźnie. Była to sytuacja niczym sprzed lustra weneckiego. Mimo, że Wielka Echo nie posiadała nawet własnego stanu skupienia, wszyscy drżeli przed jej obliczem. Władała bowiem mocą, której potęga, ptasim móżdżkiem była nie do ogarnięcia. Gdyby nie ona, jezioro nigdy by nie powstało. Uwiła je w obecności jutrzenki z kropel rosy i soku dzikiej róży. Cygnuskę, również uwiła ona. Potrzebowała do tego wszelakoż czegoś więcej niż samej gliny, czy gałęzi.

- Ukaż mi się o Jaśnie Pani, której imienia nie śmiem wyjawiać. - podjęła rozmowę Cygnuska z krztyną kpiny w głosie.

- Poblednij, poblednij, poblednij. Najlepiej na smak konwalii, jeśliś o zdrowych zmysłach, jeśliś nie, otwórz bębenki i wychwytuj co nie brzytwą, co nie tasakiem, by ci co w uchu nie stanęło dębem, czy lipą. Jammmm Wielka Echo. Tobie pani stworzycielka, matka, opiekunka i piastunka, a zarazem królowa, której składanie hołdów uchroni cie przed strąceniem do korytarzy katakumb. Czegoś tu chciała sama, sama zadecydowałam, czemuś taka w pierzach , też z mojego polecenia, tak jak i z mojego polecenia poczniesz słaniać się na kolanach, bez mru mru, raz i dwa. - wytrysnął nie wiadomo skąd głos o tysiącach barw i tonacji.

Cygnuska zbladła i upadła, najpierw na kolano prawe, potem na to przy drugiej nodze. Wpadła w zasadzkę zastawioną przez narząd łzów. Od pochlipywania, do płaczu, od płaczu aż do gorzkiego ryku. Bezsilnie i bezradnie, koślawo kłaniając się każdemu szmerowi który ją iskał, oddała godną cześć swojej pani. Pożałowała swojego grubiańskiego wstępu, tak mocno, że aż namacalnie.

Postanowienie poprawy, i natychmiastowe jej podjęcie. Zadziwiające. A teraz mnie posłuchaj, bez przerywania, mrugania, czy pokasływania. Zezwalam oddychać, tu uczynie wyjątek. Równomiernie by nie wybijać mnie z rytmu. - to zakomunikowawszy Wielka Echo rozpoczeła cofać się w przeszłość o pare dni i tygodni. Do czasu gdy...- Siniaki na twoim ciele, tworzyły bezkresy fioletowawych fresków. Jeden nawet przypominał gwałconą dziewczynkę. Twoja twarz jak ze szkła. Przeźroczyta, odbijająca minione wydarzenia. Czytałam cie jak książkę. Pełną makabry, gwałtu, drastyczności. Długi pociąg, pięć wagonów. Obskórnych. Ty taka rozdarta i bezwładna. Rozprówana z każdej nitki niewinności rozpuda. Nim zajechał piąty pociąg ty już nie wypuszczałaś dwutlenku węgla. Wypuszczałaś jedynie cynamonowe bańki mydlane. Za idealne mieszkanie uznali moje jezioro. Nie zapukali, nie ściągneli butciorów, po prostu wtargneli bezceremonialnie. Nie miałam ich czym poszczuć. Ułożyli cię na grzbiecie wody. Nawet przykryli lisćmi byś nie zmarzła, albo raczej, nie rzucała się w oczy. Bydlaki, nie uszli daleko, bez obaw. Dopadły ich wrony, szpaki, kruki i czple, zadziobując. Ciebie natomiast musiałam wskrzesić, serce by mi pękło, gdyby nie. Postanowiłam ofiarować ci łabędzicę, która za swoją nikczemność winna była już dawno ugotować rosół z samej siebie. Ale był jeszcze on. Szlachetne stworzenie ślepo zakochane w wypchanym sianem i żwirem strachu na wróble. Nie czuł ciężaru jej skamieniałego serca. Próbował ze mną walczyć, podchodzić mnie na różnorakie sposoby. Czasem nawet podpuszczał. Chciał oczywiście postąpić po szekspirowsku. Oddać za ukochaną życie, wypić trucizne, bla, bla, bla. Nie miało to znaczenia. Ty i on nie zasługiwaliście na śmierć. Ona owszem. Niestety teraz płynie w tobie jej krew. A jak się okazało to tam ukryła swoją pokalaną duszę. Przebiegłe ptaszysko. Jakże ja mogłam to przeoczyc. Nie mniej jednak stara się ciebie opanować. Jeśli podniesiesz ręce do góry, możesz się ze sobą pożegnać. Conn jest bezwzględna i bezlitosna, a na wyrażenie tego trafia się okazja jedna na milion. Musisz stanąć do walki, albo zmarnować mój wkład w ożywienie cię.

- Jak mogłaś zaingerować w moje życie i śmierć? Wetknęłaś nosa głęboko w nie swoje sprawy , a ja ponoszę tego konsekwencje. Oczekujesz wdzięczności? Hahaha. Mogę ci jedynie splunąć w twarz, której nie ma. Brzydzę się. Brzydze się życia... Cuchnie stechlizną... Tak jak to miejsce... Tak jak ja i ty. Nie miałaś prawa mnie wskrzeszać mimo, że tu bezprawie. Skoroś taka wszechwiedząca czemu nie przewidziałaś obecnego przebiegu spraw? Katatoni Ferrisa, Intryg Conn, mojego uczucia wstrętu... - Cygnusce zakołowało sie w głowie. Znalazła się w delfinarium, którego każda komora była retrospekcyjna. Wszytskie były jakby zaaranżowane jej oczami. Znajome twarze o których wolałoby sie zapomnieć, wyłaniały się spod łusek ryb. Podobnie jak bolesne, martwe już uczucia. Nagle każda z szyb akwariów zaczęła się topić. Ostre jak zęby pirani wydarzenia zaczęły wypływać na zewnatrz, stając się coraz to bardziej urealnione. Gdy jedno z nich ukąsiło obserwatorkę, straciła przytomność.

Przemoczona do suchej nitki dziewczynka siedziała na brzegu jeziora pełnego łabędzi karmiąc je suchą jagodzianką. Spostrzegła, że jeden z największych łabędzi trzyma się od innych z daleka. Przeszła na drugą stronę jeziora by i dla niego strawy nie zabrakło. Gdy spojrzała mu w oczy zobaczyła, że są studnią, w której toną dwa identyczne smutki, po utracie osoby którą się kochało. Przygnębiło ją to. Choć bardziej przygnębiło ją to, że nie chciał przyjąć jagodzianki. Może zbyt czerstwa, może za słabo - pomyślała. W drodze powrotnej zauważyła na jeziorze coś jeszcze. Coś co bardziej przypominał ją samą niż wodnego ptaka. Podeszła bliżej, rozchyliła rośliny i zobaczyła półnagie, bezwładne ludzkie ciało, które złudnie przypominało jej łabędzia.

- Śpiąca królewna łabędzi. - pomyślała.






KONIEC

prześcieradłowa spódnica - sh

bluzka - sh

pasek -?

piórka na łańcuchu - h&m

białe pióro - od łabędzia co to miał studnie w oczach.

Photos by Package


M [*].