czwartek, 4 listopada 2010

Złote Góry




Paraliżuje je lęk przed dostąpieniem niskości.
Jeżeli zdobywać to drapacze chmur.
Jeżeli spadać to z tych najwyższych szczytów.
Jeżeli patrzeć na świat, to tylko i wyłącznie z tego najwyższego z najwyższych.





Mówią o nich, że niedosiężne. Bo zbyt wysoko osadzone. Tak, że nawet wzrokiem ciężko sięgnąć, bo skurcz karku doskwiera. Żyją w przestworzach o, których większość może jedynie pomarzyć. Płoszy je proza życia. Wymykają sie jej jak mewy lądowi. Czy istnieje na świecie siła, która zdołałaby sprowadzić je z chmur na ziemię?





Po jaskrawo szmaragdowych wzgórzach brylują damy w wełnianych sukniach. Niezbyt one powabne, czy dystyngowane. Raczej przyziemne i pospolite. Życie swe trwonią na wiecznych ucztach przy stołach uginających się pod ciężarem traw, zbóż i drobnych krzewów, krzewinek. Każda marzy i płonie z porządania do swego pana. Żadna jednak szans najmniejszych nie ma. Gdyż pan ich, wdzieczny Pastuszek, młokos lecz rozsądny, wzdycha do sylwetek nieuchwytnych.





Damy w owczej wełnie na darmo wdzięczą sie i prężą przed obiektywem jego wzroku. On zawsze brodzi po wyższych poziomach. Jego codzienne towarzyszki rzadko kiedy znjadują się w kadrze.
- Kogo tam tak wypatrujesz wielmożny?
- Ukochanej. Czyżbyś nie wyczytała tego w moich maślanych oczach?
- Natralnie, że tak. Nie chciałabym być zuchwała, ale jak można pałać do kogoś tak plomiennym uczuciem nie zamieniwszy z nim nawet słowa?
- To nieosiągalny skarb, tajemniczy i nieodkryty. Nie można porządać czegoś bardziej.
- To głupie myśleć, że najatrakcyjniesze to co jeszcze nieznane. Można się głęboko rozczarować. Ja to słyszałam, że tamte anioły parzystokopytne to puste, powierzchowne i...
- Wracaj na pastwisko! Taką czczą gadką poprzerywaną ciagłym "beee" i "beee" nic tu nie zdziałasz moja droga przyjaciółko. Kocham was wszystkie miłością dobrego pasterza. I to nie ulegnie zmianie, chyba, że porządnie zaleziesz mi za skórę. Wracaj się paść, bo zmarniałaś ostatnio. Moje zmartwienia zostaw mnie. Ty martw się tylko o to, żeby się nie zaniedbać.
Po tych dosadnich słowach owieczka ze spuszczona głową powróciła na bal. Pastuszek natomiast uciekł myślami na szczyty szczytów swoich marzeń.






Pastuszek od wielu dni i tygodni nie przełknął ni kęsa oscypka, ni kropli bawarki. Baca, jego opiekun oddany zaczął się o niego poważnie martwić. Zdecydował się więc podjąć poważną rozmowę.
- No to do dzieła. Taraz jak już coraz mniej w tobie z gołowąsa możemy sobie pogawożyć jak mężczyzna z mężczyzną! - zainicjował rozmowę z impetem.
- To nie będzie konieczne poczciwy baco. Sam radzę sobie doskonale ze swoimi znojami.
- Tak, tak, właśnie zauważyłem. Nie to, żeby mi jakoś specjalnie przeszkadzało, że mam ostatnio jedną gębe mniej do wykarmienia, ale coś tu nie gra. Jesteś nieobecny mój drogi. Nawet panie owce mi się skarżyły. Zero atencji dla teraźniejszości z twojej strony. Zero.
- Przechodzę chwile słabosci. Wielkie mi halo. Przejdzie lada dzień. Nie ma co się przejmować.
- Powiem Ci synu, że gdy ja przechodziłem chwile słabości z powodu kobity, mienęło dopiero wtedy gdy znalazłem se nową partię. Tobie radzę się dobrze rozejrzeć. Z tego co ja widzę to cała kolejka owiec się do ciebie ustawiła, odkąd skończyłeś lat 18. Kuj więc żelazo póki gorące, jak to mówią.
- Nic nie rozumiesz. Ja ją już znalazłem. Problem w tym, że nie wiem jak się do niej zbliżyć.
- No to było tak odrazu. Ja to spec w tych sprawach damsko-męskich. Z początku delikatne zaloty, żeby szoku duszyczka nie doznała, tu kwiotek, tam wierszyk, od banału do zwycięzkiego hejnału. A jak już przyjdzie co do czego, to bedziesz wiedział co robić kolego, to się wysysa z mlekiem matki. Dasz se radę.
- Z tym, że ja to do tej z wyższych sfer i ja nie wiem jak sie do niej zbliżyc w dosłownym tego słowa znaczeniu. One są takie płoche... - mówiąc to skierował wzrok na połonine u wierzchołka góry. Baca w mig pojął w czym cały szkopół.







- Ochh mój biedny szczawiku. Tego się właśnie obawiałem.
- Co ja mam począć? Jestem conajmniej bezradny.
- Wpadłeś po czoło, zgadza się?
- Zdaje się, że tak. Mimo, że jej sylwetka tak niewyraźna i rozmyta gdzieś w oddali, to dla mnie jest zupełnie na odwrót. Wszystko po za nią stało sie rozcieńczone mgłą. Teraz to ona znajduje się na pierwszym planie.
- Przeklęta uwodzicielka. Jedyne wyjście to, zarzucić jej lasso na szyje i przywlec ją tu siłą. Inaczej z nimi się nie da. Boją się prostoty, tak jak boją się niższych poziomów. A ja to bym powiedział że boją sie głębin życia. Wolą wiecznie żyć na wierzchu. Być albo po za, albo nad. Nie ma co sobie głowy zawracać. Niby piękne, ale strasznie powierzchowne jak na mój gust.
- Mylisz się. Boją się bo nieznają. Pokażę im, że to co im straszne, to tylko pozornie, i że nie wiedzą co dobre. I że czasem warto zniżyć się do naszego poziomu.
- Haha, no tym ją z pewnościa przekonasz. Dam ci jedną radę. Jeśli będziesz chciał je zwabić musisz zaoferować jej dużo za dużo. Coś na zasadzie picu na wodę. Są naiwne i łase na wpaniałości zarazem.
- Skąd ty możesz tyle o nich wiedzieć wiedzieć.
- Powiedzmy, że jedna miała ze mną do czynienia. - zakończył wszystko podsumował znaczącym uśmiechem doświadczonego mędrca.





Pastuch udał sie więc tam gdzie linia ziemii łączy się z linią nieba. Górę tą zwano Migdałową. Bowiem skały na jej szczycie przypominały pociosne, gigantyczne migdały, a legenda głosiła, że w powietrzu wiecznie unosi się zapach olejków migdałowych. Pastuch by zrobić wrażenie zamożnego wędrowca z odległych krain przyodział pozłacaną kapę, która okrywała fotel bujany w bacówce oraz wyperfumował się wyciągiem z kwiatów. W drodze długo rozmyślał nad tym co mógłby zaoferować swojej najdroższej. Kolia z rosy za delikatna. Śpiew ptaków zamkniety w muszli za ckliwy. Szata z kwałka nieba za przeźroczysta. Żaden pomysł nie pasował do Kozicy Górskiej jak ulał. Wszystkie były zbyt proste do ogarnięcia. Nagle rozmyślania przerwała mu woń przedzierająca się przez jego nozdrza. "Migdałowy zapach. A więc zaiste jest rzeczywisty. Jeszcze szmat drgi przede mną a czuć go już tak wyraźnie. Słodka wonio będziesz moim przewodnikiem." Ruszył tropem za swym powonieniem. Nieco zboczył z głównego szlaku, ale coś podpowiadało mu, że nowa droga jest właściwą.





Przed jego oczami zaczęło rysować się góralskie miasteczko wzniesione z błękitnego, nieznanego kruszcu. Przypominał nieco marmur, ale zapach odwodził od tej teorii. Migdałowośc wiatru była tak intensywna, że ciężko było zarówno oddychać jak i pomylić się w ocenie. Nagle zapach rozproszył dynamiczny dźwięk. Coś na wzór rozprówania powietrza. Pastuszek natychmiast obrócił głowę o 180 stopni.
Ukazała mu się na jawie postać wyjęta wprost z jego najsłodszych snów. Kozica Górska z krwi i kości, z domieszką chińskiej porcelany.







- Witaj nieznajomy dostojniku. Przybyłeś spełnić swoje marzenie o niebieskich migdałach?
- W rzeczy samej, przyszedłem spełnić marzenie. Jednak nie o niebieskich migdałach, lecz o...
- Skoro nie o niebieskich migdałach pod zły adres trafiłeś.
- Ależ piękna pani, jesteś o stokroć mi doskonalsza od jakiś tam orzechów. - na słowe te roześmiała się i smiała do rozpuku.
- Nie możesz być wykształconym arytokratą skoro nie potrafisz wyczuć metafory, i w ten sposób ubierasz myśli w słowa.
- Wybacz pani, otumanił mnie twój urok osobisty.- w tym momencie wyczuł, że mówił zbyt wiele, zbyt otwarcie, zbyt prostoliniejnie, a przecież od tego właśnie Kozice Górskie trzymały się z daleka.
- Nie dość, że mało błyskotliwy, to jeszcze prosty na dodatek. Czego tu szukasz przebierańcu?
- Szukam... Szukam kandydatki na żonę, by mogła wraz ze mną objąć tron na Złotych Górach.
- Złote Góry? A cóż to takiego? Brzmi jak nie z tego świata, epicko bym nawet rzekła, lecz się powstrzymam by mnie nazbyt propozycja owa nie urzekła.






- Złote Góry sa krainą mego ojca. Knot jego żywota się wypala, dlatego też muszę czym prędzej znaleźć małżonkę, bym mógł objąć tron. Chciałbym Cię o piękna pani prosić o rękę gdyż widzę w tobie przyszłą królową, a serce moje bije przy tobie szybciej.
- Czy wysoko nad poziomem morza szczyty owych gór się znajdują?
- O tak, wyżej niż szczyt Góry Migdałowej.
- Nie dosięgnie mnie tam wzrok żadnego prostaka?
- Pomijając mój, nie dosięgnie. Dlaczego najjaśniejsza pani tak lękasz się wzroku zwykłych ludzi?
- Bo są jak lustro. Widzę w nich siebie, tak jak teraz w pańskich oczach, a nie chce być jedną z was. Macie śmieszne troski, takie niezawiłe myśli. Akceptujecie brud, smród, brzydotę i głupotę. Jesteście tak niedoskonali, a i ja się przy was taka czuję, gdy okazujecie się doskonalsi ode mnie.
Bo wie pan, łatwiej jest być lepszą od was, niezbliżywszy się do was wcale. Patrząc na was od zewnątrz i z góry.
- Bycie doskonałym to nielada ciężar. Sam coś o tym wiem. Koronacja tuż, tuż. Na każdym kroku muszę udowadniać żem godzień tronu. Czy zechce pani wraz ze mną doskonale udawać doskonałych mimo naszych niedoskonałości?
- Zechcę o ile zawsze będzie mnie pan widział taką jaką dostrzegł mnie pan po raz pierwszy przy pasieniu owiec.





W oczach prostego pastucha Kozica Górska była zarówno na ziemii, jaki i w bacówce, w małżeńskim łożu, przy sznurkach na pranie, smutna czy wesoła, brudna, czy zaraz po kapieli, zawsze była tak samo doskonała jak wtedy gdy pośród chmur dosięgnął ją jedynie wzrokiem. Kozica Górska natomiast czuła się szczęśliwa, że nie musiała przykrywać się tonami enigmatycznej mgły, by właśnie taką się czuć.

Wystarczyło uwierzyć w Złote Góry...