wtorek, 6 lipca 2010

Gdy Jeden Promyczek Stał Się Słońcem...





"Kiedyś oddawali mi cześć, składali mi modły, dary, ofiary i bóg wie jeden co jeszcze. Po nadejściu czasów domniemanej samowystarczalności cywilizacji odstąpili od tego. Dziś jedynie karmią się mym światłem i ciepłem, bez umiaru i wdzięczności. Spoufalają się z moimi wysłannikami. Przeklinają mnie gdy odczuwają mój nadmiar, a gdy niedobór ściągają mnie z powrotem siłą słów. Nikt jednak nie uświadczył ani mojej płci, ani usposobienia, ani zamiarów. Nawet obfity w wiedzę Kopernik i męczennica Hypatia, choć wiedzieli o mnie co nieco. Trafnie zauważyli, że zamieszkałem samo centrum Drogi Mlecznej. Ale to było zbyt niewiele, by wyczytać z kart tarota nieuchronną przeprowadzkę do której dojdzie, już doszło nieomal. Nie przewidzieli, że pewnego dnia, gdy już doszczętnie zaprzepaszczą starania swoich przodków o moje względy, z wyjaśnionego powodu zechcę opuścić rodzime strony."


Słońce.






A owszem dojdzie do tego, a wybiegając w przód już doszło. Pare tysięcy wieków po głoszonym przez kosmogonię stworzeniu świata. Odbywało się wszystko jak należy, zgodnie z utartym kanonem przeprowadzek. Nie zabrakło skórzanych, usztywnianych walizek na kółkach, czy wielkich tekturowych pudeł. Nie obyło się nawet bez uczucia narastającej z każdego kąta astralnej pustki i kłębów kociego przywiązania do miejsca. Miejsce ziemskiego pochówku bibelotów (zwany pakowaniem), zastąpił pochówek promieni - różnorodnych wytworów słonecznego imaginarium. Były one tak mnogie i odmienne, że spakowane w wielokształtne bagaże, z których jeden ułożony był pod drugim, stanowiły drugą wieżę babel. Ilość gatunków promieni, po podliczeniu, okazała się nie mniejsza od ilości gatunków owadów. Niektóre z nich
zostały ułożone w sarkofagach na skrzypce i trąbki zapinane na pozłacane sprzączki, inne wsadzono do etui na krawaty, jeszcze inne do pochwy na miecz.

W swej całej rozciągłości równoleżnikowej nie wiedział jednak co począć z jednym promieniem antropomorficznym. . Był dlań najcenniejszy, lecz zarazem najbardziej samodzielny. Na dodatek skłonny do powstań, buntów i strajków. Inne promienie, które z reguły były ufizycznioną definicją uległości, określały ją mianem Promyczka Buntowniczka.







Słońce wiedziało, że zanim dopuści do niedopuszczalnego opuszczenia Drogi Mlecznej będzie musiało sporządzić swoistą cytadelę, bez procenta szansy na ucieczkę jego perełki. Troiło się i dwoiło, aż w końcu będąc już rozczłonkowane na cztery człony skonstruowało tytanową kapsułę w kształcie kwiatu lotosu. W jej wnętrzu umieścił przynętę - tykający zegarek kieszonkowy. Promyczek Buntowniczek od zarania dziejów kieszonkowych zegarków była przewrażliwiona na punkcie piękna ich praktyczności. Aksamitny dźwięk tik-tak, tik-tak, tik-tak. Była na niego podatna bardziej, niż marynarze na śpiew syren. Dlatego też nie kazała wszystkim zebranym długo na siebie czekać. Wpadła w tytanową zasadzkę w kształcie kwiatu lotosu, której ściany zsunęły się ze sobą uniemożliwiając ucieczkę, gdy tylko wyczuły, że przynęta chwyciła.





Plama mroku rozlała się po niewielkiej przestrzeni przybierając formę nastroszonej sierści dzika. Promyczek Buntowniczek warunkowo wzdrygnęła się. Zegarek korzystając z okazji wyskoczył jej z dłoni popełniając samobójstwo. Świeczki stanęły jej w oczach na baczność. Wyczuła, że zamiast pływać w jeziorze, wisi nad nim i dynda jak ta panga, czy niejaki karp na haczyku wędki. Nie miała jednak zamiaru na ich podobieństwo miotać się żałośnie w milczeniu.

- Nie miałeś nawet odwagi spojrzeć mi w oczy. Stąd metal zamiast szkła. Było zdecydować się na lustro weneckie, bo mi odwagi nie brak. Choć góralskie pieśni głoszą, że patrzenie ci w twarz grozi nieodwracalną utratą wzroku gdy odległość jest zbyt poufała.

- Dlatego nie mogę na siebie patrzeć. Przeglądam się nieraz ostrożnie jedynie w oceanie. - odrzekło zachmurzone Słońce.

- Jesteś pewien, że nie jesteś z tego samego miotu co bazyliszek? Macie sporo cech wspólnych. To potworne. Wypuść mnie. Potworny potwór z ciebie. A to wszystko co wyprawiasz mnie i moim krewnym ludzkości... - potworne.

- Nie tobie to oceniać. Zapracowali na to swoim ignoranctwem. Kara ich zasłużona bardziej niż pozłacane nagrody noblistów. Nie mam wobec nich żadnych skrupułów.

- Bądź miłosierny. Zbłądzili. Nawet tobie się to zdarza podczas zaćmienia. Zlituj się i zostaw im przynajmniej mnie.

- Twoje miejsce jest przy twoim życiodawcy. Beze mnie zgaśniesz. Stracisz blask.

- Opanowałam samodzielne wytwarzanie energii słonecznej. Jestem w stanie ogrzewać jedną planetę przez milion lat. W moich żyłach płyną potoki twojego światła.

- Wyparują. Nie uświadczyłaś pazerności i niewdzięczności tych dwunożnych darmozjadów.Wydaje im się, że póki trwają, wraz z nimi wszystko będzie trwać. Tak jakbyśmy to my byli uzależnieni od ich bytowania, a nie na odwrót.

- A co z moją Matką Ziemią? Jest ona czymś więcej niż tylko wygodnym domem ziemian. Ona żyje, jej serce bije z miłości do ciebie i swoich dzieci. Bez ciebie i mnie nie może istnieć. Niektórzy ludzie dbają zarówno o nią, jak i o twoje dobre imię i pamięć. Co z nimi? Nie zasłużyli na podzielenie losu nikczemników, którzy stracili dla ciebie szacunek. Pozwól mi przyświecać im oraz swej matce za dnia. Obiecuję, że z każdym zmierzchem będę oszczędzała siły, aż do przybycia jutrzenki.

Nastąpił suspens w czasie którego Słońce uderzyło młotkiem w stół swojej głowy. Podjęła się jedna z tych decyzji, których żałuje się do końca życia, ale podjęcie jej jest nieuniknione tak czy owak. Kwiat lotosu warstwa po warstwie zaczął się rozwierać. Słońce niechętnie objął Promyczka Buntowniczka pożegnalnym wzrokiem, i nie chętnie rozchylił spierzchnięte wargi, by oznajmić jej, że otrzymuje wolną wolę.






Dziewczynka wróciła w złotej lektyce do swojej rodzicielki. Postanowiła wprowadzić się na pobliską elipsę, która zdawała się nie posiadać gospodarza. Okazała się jednak zamieszkała. Panowała na niej tajemnicza, blada jak trup istota, która żarzyła się już ledwie widoczną iskierką. Wyglądała jak dogasająca wapienna kula, z postrzałowymi dziurami na całym ciele. Zamiast krwi ciekła znich platynowa tęsknota za tym co było, którą spijały z niej jakieś astralne, mgliste pijawki. Córka Słońca i Ziemi podeszła do niego. Chciała mu pomóc.

- Widzę, że źle z panem. - zagaiła czule.
- To z braku Słońca. Już raz mnie tak urządził. Jestem jego synem. Ta na dole to moja matka. Pewnego razu ojciec, musiał udać się w sprawach służbowych na inną galaktykę. Byłem zobligowany go zastępować. Nie wracał jednak zbyt długo. To było jeszcze za czasów, gdy po Ziemi hasały dinozaury, a drzewa były istnymi kolosami z Rodos. Zawiodłem. Nie podołałem zadaniu, nie starczyło mi sił, których nie mierzyłem na zamiary. Doprowadziłem własną matkę do całkowitego zlodowacenia. Gdy tato wrócił z Andromedy miał ochotę mnie poćwiartować. Oszczędził mnie jednak. Ukarał mnie zamieniając w skalistego karła i wtrącając tu do więzienia. Od tej pory miałem jedynie odbijać jego światłość, gdyż do niczego innego w jego mniemaniu się nie nadawałem. Nie dał mi drugiej szansy. A teraz odszedł ponownie. Pozostało mi jedynie wyczekiwać pewnej śmierci. Dogasam z każdą sekundą.
- Widzę bracie. We mnie natomiast płynie jego nieprzemijalny blask. Nie potrzebuję jego łaski by przetrwać. Ale zarówno ty jak i nasza matka nie poradzicie sobie beze mnie. Pozwól mi zamieszkać na twej elipsie, oraz karmić się moją energią, póki nie powróci. A powróci prędzej niż się to nam wydaję.

Promyczek Buntowniczek musiała dojrzeć szybciej niż poczwarka do roli motyla. Starała się ze wszystkich sił, a starania nie szły na marne. Z nastaniem każdej jutrzenki emanowała potężniejszym światłem. Raz nawet przez przypadek stopiła kawałek Antarktydy, zatapiając tym samym cieśninę Magellana. Zdarzało się też, że podpalała Puszczę Amazońską, czy amerykańskie prerie, zawsze jednak bez tragicznych konsekwencji. Szkody były na bieżąco naprawiane przez Matkę Naturę. Stanowiły idealną spółkę.

Jako źródło życia Promyczek Buntowniczek sprawowała się coraz to lepiej. Zapanowała nad swoim neurotyzmem cieplnym, oraz maniakalnymi odruchami dramatycznymi w skutkach, wprowadzając tym samym harmonijne, zrównoważone zmiany klimatyczno-atmosferyczne






Matka wspierała ją z całych sił, ale mimo to brak ojca stawał się z czasem dojmująco odczuwalny. Osierocone dziecko słabło. A wraz z nim jego wymagający konsumenci. Księżyc kurczył się w swej karłowatości i odbarwiał w swej bladości marmuru. Ziemia scalała ze sobą wszystkie kontynenty skuwając je ze sobą lodem. Jedynie jej serce nie stawało się bryłą lodu. Rośliny, zwierzęta, ludzie obumierali zgodnie z hierarchiom wytrzymałości. Nie dało się temu zapobiegać przy użyciu najnowocześniejszych technologii, sztucznych elektrowni czy wachlarzu odnawialnych i nieodnawialnych źródeł energii. W obliczu takiego niedoboru energii słonecznej wszyscy rozkładali ręce i opuszczali głowy, skomląc od zewnątrz do wewnątrz. Już tylko starzy, zakurzeni szamani, o których snuje się indiańskie opowieści, pochowani po kątach podziemia swych skostniałych z zimna dżungli, potrafili zachować się jak należy. Odkopywali czaszki przodków, zbierali korzenie ezoterycznych ziół, wiązali guseł za gusłem, przygotowywali ohydne napary, kreślili na ścianach jaskiń enigmatyczne inskrypcje. Gromadzili się wszyscy w nakreślonych kredą kołach, odurzali się woniami egzotycznych ziół, oraz przy dźwięku bębnów ze zwierzęcych błon zaczynali odprawiać taneczne rytuały ognia ku czci Słońca. Ich stopy wybijały na gruncie mantry zaklęte w tupaniu, rozchodzące się echem po zakersach świata. Ich nadświadomości przedzierały się przez mezosferę ulatując wysoko ku górze. W poszukiwaniu Słońca, niczym zaginionej Atlantydy.Słońce usłyszało ich desperackie wołania SOS. Okazało miłosierdzie. Z całym swoim balastem postanowiło wrócić. Nie postanowiło jednak zobaczyć tego co ujrzało.






Ptaki straciły swoją aerodynamikę, a Promyczek Buntowniczek wyczerpała wszytek życiodajnego słonecznego blasku. Słońce załkało promieniami na sucho, topiąc w pustyni smutku bezgraniczne lodowiska. Ziemia ponownie została wskrzeszona z popiołu. Wśród promieni UV-u słuch o Promyczku Buntowniczku nigdy nie zaginął, jej imię zostało wzniesione na piedestały. Była drugą Joanną d'Arc. O jej bohaterskich czynach powstało w przyszłości powstało wiele mitów i eposów, a ku jej chwale wiele od i obelisków, które przetrwały do końca świata i o jeden dzień dłużej.

Zdjęcia - Package


6 komentarzy:

  1. piękne zdjęcia jednak strój nie do końca mnie przekonuje masz wspaniałe włosy i oczy <333

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny post!!! Wszystko jest genialne!!! Genialne foty, genialnie wystylizowane!!! POZDRAWIAM i zyczę miłego lata

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo ładny strój - taki klimatyczny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsze zdjęcie jest przepiękne!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. dlaczego w tym poście jest tak mało zdjęc?
    moge je oglądać godzinami i dalej mi sie nie znudzą;)
    to chyba jedne z najładniejszych na twoim blogu, uwielbiam takie hipisowskie klimaty w popołudniowym słońcu:)

    sylwia

    OdpowiedzUsuń